Po ponad sześciu latach stanu przedmałżeńskiego, chodzenia, bycia razem, czy kto jak woli nazwać niezalegalizowany związek dwojga ludzi, mój Dadu w końcu postanowił się oświadczyć. Zaręczyny nie były z pompą, ani okraszone romantycznymi dodatkami - były takie po prostu nasze. Choć pretendent miał dobre chęci. Zabrał mnie do miasta na...kawę? Już to wzbudziło moje podejrzenia. Kawę pijaliśmy w domu, a do miasta szliśmy na pizzę albo piwko. Koniec końców trafiliśmy do knajpki kompletnie nie w naszym guście. Dostaliśmy mrożoną kawę z kawałkami złotka (do dziś nie wiem skąd te złote papierki w kawie), z głośników zdecydowanie za głośno dudniła muzyka w stylu techno, a kolana nasze obijały się o za niski stolik. Wysiorbaliśmy w pośpiechu słabej jakości napój i dla odreagowania poszliśmy do zdecydowanie bardziej w naszym stylu knajpki na piwo. Darek zachowywał się dość dziwnie, ale myślałam, że to jeszcze skutki uboczne poprzedniego lokalu i trunku. Aż tu nagle rąbnął, że wracamy do domu. What?! Zgłupiałam, ale nie protestowałam zbyt długo. Wreszcie w domowym zaciszu, przy szklanym stoliku upolowanym w sklepie z używanymi meblami mój Darcio kleknął i trzęsącymi rekami wyjął z domowych spodni dresowych pudełeczko i wreszcie padło to długo oczekiwane przeze mnie pytanie. I takie to były nasze zwariowane zaręczyny. Błogim stanem narzeczeńskim cieszyliśmy się kilka miesięcy. Później zaczął się nerwowy okres - przygotowania do ślubu. Przeszliśmy wszystkie etapy kościelne i organizatorskie łącznie z zaplanowaniem podróży poślubnej. Aż w końcu nadszedł ten dzień... 16 lipca 2011
Tablice na auto - naszego osobistycznego projektu:)
Na własny ślub omal nie zaspaliśmy. Dobrze, że świadkowa spała u nas i
nas obudziła. Potem fryzjer, makijaż, papieros, pierwsze zdjęcia i
nagrania w domu, papieros i w drogę. W krużganku kościelnym stres, mokre
ręce i wreszcie idziemy.
Miny dość podejrzane:) A może jednak nie idziemy??:)
Przysięga -łzy w oczach, trzęsące ręce, drżący głos. I w końcu wychodzimy do gości. Już nie Dorota i Darek, ale Państwo Rozmarynowscy:).
Atak ryżowy
Potem sala, obiad, pierwszy taniec, zabawa, oczepiny, śmiech, tańce (w
tę jedną noc przetańczyłam z mężem więcej niż przez dziewięć lat
znajomości).
Na drugi dzień domowe poprawiny, na trzeci sprzątanie, pakowanie się i wreszcie trochę spokoju w podróży poślubnej.
Nasz TYTANIC ...bez statku:)
Jak widać jeden z ważniejszych dni w życiu można opisać w kilku
zdaniach. Prawdą jest jednak, że ten właśnie dzień tak szybko
przelatuje, choć cały rok się człowiek do niego przygotowuje. Na
szczęście była kamera, parę aparatów i dziś wracamy do tych chwil. Za
każdym razem wspominamy je inaczej, co innego się przypomina. I dobrze,
niech tak będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz